Recenzja

Rok temu kupiłem kartę Unlimited w Cinema City. Jakie wrażenia z abonamentu w kinie?

Maciej Sikorski
Rok temu kupiłem kartę Unlimited w Cinema City. Jakie wrażenia z abonamentu w kinie?
94

Mijają dni, miesiące, mija rok, jak śpiewał klasyk... Mnie stuknął właśnie rok z kartą Unlimited w Cinema City, czyli opcją kina w abonamencie. Dwanaście miesięcy, przez które płaciłem regularnie kilkadziesiąt złotych bez względu na to, czy pojawię się na seansie. W lutym 2017 roku zastanawiałem się, kiedy (o ile w ogóle) zakup się zwróci i czy to zmobilizuje mnie do oglądania filmów na dużym ekranie. Okazuje się, że zmobilizowało.

Cinema City Unlimited znają pewnie wszyscy, którzy w ostatnich latach odwiedzili tę sieć kin - informacja o karcie wyświetlana jest chyba przed każdym seansem, łatwo trafić na reklamy dotyczące tej usługi. Do tego dochodzą media i poczta pantoflowa. To żadna nowinka - pierwszy raz pisaliśmy o kinowym abonamencie już pod koniec 2015 roku. Z rozmów zasłyszanych w kinie wiem jednak, że spora część widzów wciąż dopytuje o co w tym chodzi, czy to się opłaca, czy warto związać się z kinem na rok, bo tyle trwa umowa. Przedstawię zatem sprawę z perspektywy osoby, która ma te 12 miesięcy za sobą.

Przed rokiem informowałem, że zdecydowałem się na kino w abonamencie:

Miesięcznie za nieograniczony dostęp do wszystkich kin Cinema City (oprócz warszawskich) płaci się 42 złote. Dopłacać trzeba za seanse 3D czy IMAX, ale to kwestia kilku złotych. Jest jeden haczyk: podpisuje się umowę na cały rok. Trzeba się zatem przygotować na wydatek rzędu 500 złotych za jedną kartę. Można zapłacić jednorazowo, można ustawić opcję comiesięcznego ściągania należności – nie ma różnicy w cenie.

W ciągu roku cena się zmieniła, teraz poza Warszawą płaci się 44 złote (ale nowa cena zaczęła mnie obowiązywać dopiero teraz, gdy skończyła się roczna umowa i mogę zrezygnować z usługi z miesiąca na miesiąc). Wydałem 500 złotych - jak to się ma do kosztów, jakie poniósłbym, gdybym kupował bilety bez Cinema City Unlimited?

Policzyłem, że w ciągu roku zaliczyłem około 70 seansów. Bilet normalny w tygodniu kosztuje dzisiaj 24,50 zł (poza środami, gdy płaci się 16,50). Jeśli przyjmę taką cenę, okaże się, że na te 70 biletów wydałbym ponad 1700 zł. Gdybym do kina chodził w weekendy, koszt byłby wyższy. Jeżeli bilety kupowałbym przez Internet, musiałbym doliczać za każdym razem ponad złotówkę do biletu. Pisałem już kiedyś, że ta opłata internetowa w kinie bardzo mnie dziwi i zdania nie zmieniłem - nie rozumiem tego.

Czy do biletów w abonamencie nie dopłaciłem ani złotówki? Nie - jeśli wybierałem seanse w IMAX, musiałem dorzucić kilka zł (pobierana jest też opłata za okulary, ale ten problem znika po pierwszym zakupie. Chyba, że ktoś wyrzuci okulary). W skali roku było to kilkanaście, może kilkadziesiąt zł. Tymczasem jeden bilet na seans IMAX w weekend to ponad 30 zł. To już naprawdę dużo, rodzinne wyjście do kina wiele osób uderzy pewnie po kieszeni.

Wydałbym ponad 1700, wydałem ponad 500. Wychodzi na to, że jestem na plusie ponad 1000 zł. W tym momencie ktoś jednak stwierdzi, że to żaden zysk - może na zdecydowaną większość filmów bym nie poszedł i racjonalnie wydałbym 300 zł w ciągu roku na seanse, które naprawdę na to zasłużyły. Z takim podejściem nie mogę się zgodzić. Karta zachęciła mnie do tego, by wybierać się na filmy, z których pewnie zrezygnowałbym w "normalnym" trybie. I w wielu przypadkach byłem naprawdę zadowolony. To działało też w drugą stronę: szedłem na film, na który czekałem, za który i tak bym zapłacił i okazywało się, że wyszedł gniot. Gdybym wydał w kasie blisko 30 zł, kręciłbym nosem. A z Cinema City Unlimited stwierdzałem po prostu, że zmarnowałem dwie godziny.

Karta zmobilizowała mnie do śledzenia premier, czego wcześniej nie robiłem. I chociaż nie korzystałem z bonusu dla klubowiczów, czyli pokazów przedpremierowych (niedawno pisałem, że nawet na Gwiezdne wojny wybrałem się 40 dni po premierze), to wiedziałem doskonale, co akurat dzieje się w kinie. Przy okazji zauważyłem, ile gniotów w ciągu roku pojawia się na dużym ekranie. Czy to jednak oznacza, że miałem problem, by skompletować te 70 tytułów (samych tytułów było mniej - na niektóre filmy wybrałem się więcej niż raz)? Nie, nie miałem z tym kłopotu. Bywały takie tygodnie czy miesiące, że musiałem z czegoś rezygnować, bo na oglądanie brakowało czasu.

Niektórzy stwierdzą pewnie, że sieciówka nie ma sensu, bo lecą tam filmy masowe, ale to nie jest do końca prawda - na kino niszowe też można się załapać. Naprawdę: wystarczy śledzić repertuar, pojawiają się filmy europejskie czy azjatyckie, niezależne kino amerykańskie. Minusy? Z pewnością reklamy poprzedzające seanse (czasem 20-30 minut) i... ludzie. Część osób powinna mieć zakaz wstępu do kina. Liczba grzechów jest długa i trudno znaleźć na to rozwiązanie. Bywało tak, że sala była pełna i nikt nie przeszkadzał, a innym razem trafialiśmy z Partnerką na seans z trzema osobami, a dwie z nich skutecznie psuły radość oglądania. Cóż, taki urok rozrywki współdzielonej.

Jaki werdykt? Pisałem już, że zakup zwrócił się po dwóch miesiącach i byłem zadowolony. Teraz też stwierdzam, że nie żałuję inwestycji - Cinema City Unlimited to był dobry zakup, nie zamierzam rezygnować z karty. Zwłaszcza, że przed nami sporo naprawdę ciekawych premier...

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu