Felietony

Chromebook w moich rękach - bez większych niespodzianek. No może z jedną...

Konrad Kozłowski
Chromebook w moich rękach - bez większych niespodzianek. No może z jedną...
57

Od premiery pierwszego Chromebooka minęły już blisko dwa lata. Od tamtego momentu, na rynku pojawiły się kolejne modele laptopów z systemem Chrome OS i rosnące zainteresowanie producentów jak i klientów pozwala optymistycznie spojrzeć na przyszłość tego projektu. Od wczoraj mam przyjemność korzystać z właśnie z zaprezentowanego w 2011 roku Chromebooka od Samsunga - jakie wywołał on pierwsze wrażenie na jednym z większych zwolenników tej komputerowej idei?


Na pierwszy rzut oka Chromebook nie różni się niczym od innych, typowych laptopów. Jedyną jednoznaczną podpowiedzią na temat jego specyfiki jest pięciokolorowe logo oraz napis "Chrome". Po otwarciu i uruchomieniu go nie można już mieć żadnych wątpliwości - ekran logowania oraz odmienne od pozostałych systemów elementy interfejsu tłumaczą wszystko.

Cała obudowa wykonana jest z plastiku, jednak dotykając komputera nie odniesiemy wrażenia braku dbałości o detale lub użycia słabej jakości materiałów przy jego produkcji. Rozmieszczone na obydwu bocznych krawędziach złącza wtapiają się w tło czarnej obudowy, dzięki czemu nie są elementami przyciągającymi wzrok. Podobnie sytuacja wygląda z touchpadem, który pomimo delikatnego obniżenia względem powierzchni obudowy, nie znajduje się w centrum uwagi użytkownika. Zgoła odmienne wrażenie wywołuje klawiatura - spore, wyraźnie wystające klawisze z białymi oznaczeniami to najbardziej charakterystyczna cecha tego urządzenia. Korzystanie z niej nie wymaga od nas zmiany przyzwyczajeń, o ile nie zdecydujemy się wykorzystać dodatkowych przycisków funkcyjnych, które znalazły się w rzędzie najbliżej ekranu. Wstecz, do przodu, odśwież, regulacja jasnością czy głośnością to jedne z nich. Od momentu wpisania loginu i hasła wiedziałem, że będzie to jedna moich ulubionych klawiatur, a klawisz "Szukaj", który zastąpił Caps Locka umożliwia rozpoczęcie wyszukiwania niezależnie od tego co aktualnie robimy.

Dwunastocalowy ekran o rozdzielczości 1280 na 800 pikseli przypadł mi do gustu. Jest jasny, wyraźny a zastosowane proporcje boków (16:10) czynią przeglądanie stron internetowych odrobinę wygodniejszym w porównaniu do zdecydowanie popularniejszych ekranów panoramicznych (16:9).

Jako użytkownik przeglądarki Chrome, jedyne co musiałem zrobić to zalogować się na swoje konto Google by spersonalizować cały system, który uruchomił się w 3, może 4 sekundy. Wszystkie zakładki, rozszerzenia i skróty były gotowe po kilku sekundach. Dzięki aktualizacji systemu o nazwie "Aura" Chrome OS zyskał funkcję pracy w kilku oknach oraz dość prozaiczną opcję zmiany tapety. Web-aplikacje otwierać możemy w jako kolejne (przypiętej) karty lub w osobnych opcjach. Pełnoekranowy launcher z aplikacjami zastąpiony został skromnym menu, które wywołujemy za pomocą jednej z ikonek przypiętych na "pasku zadań". Co ciekawe, pasek ten posiada opcję "autoukrywania" co umożliwia przeglądanie Sieci z wykorzystaniem całego ekranu.

Prawy dolny róg zawiera zasobnik, w którym znajdziemy podstawowe informacje jak połączenie z siecią bezprzewodową czy stan baterii. Zaawansowane ustawienia otwierają się naturalnie w oknie przeglądarki i są po prostu rozszerzeniem ustawień, które znamy z Chrome'a.

Niestety, najwyraźniej dwuletni staż na rynku jest powodem średniej wydajności laptopa. Wczytywanie bardziej skomplikowanych i obszernych witryn potrafi zająć mu dłuższą chwilę. Odtwarzanie filmów np. na YouTube w jakości HD 720p jest możliwe, ale wskazane jest również pozwolenie na zbuforowanie się większości materiału. Prawdopodobnie nowsze modele radzą sobie z tymi zadaniami o wiele lepiej, jednak nie dane mi było jeszcze się o tym przekonać.

Żadną tajemnicą nie jest, że komputer bez połączenia z Internetem oferuje naprawdę ograniczone możliwości. Nie jest on zupełnie bezużyteczny, ponieważ dokumenty czy Gmail działają w trybie offline, a także bez problemu możemy korzystać z dostępnej pamięci 16 gigabajtów. Aplikacje w Chrome Web Store to siła napędowa tego ekosystemu i po odłączeniu od Sieci, tracimy bardzo wiele.

Nie można jednak uznać tego jako wady - doskonale wiem na co pisałem się rozpoczynając przygodę z Chromebookiem i jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem. Oznacza to, ni mniej, ni więcej, że Chromebook nie był dla mnie szokiem - "życie" w Sieci na tym urządzeniu to czysta przyjemność. A teraz jedyna niespodzianka - o potrzebie podłączenia zasilacza zostałem poinformowany po 6 godzinach i 40 minutach intensywnej pracy (jasność ekranu ok. 90%, ciągłe odtwarzani muzyki ze Spotify, minimum 15 jednocześnie otwartych kart, połączenie Wi-Fi). To oznacza, że zapowiedzi producenta o 6 czy nawet 8 godzinach wytrzymałości akumulatora nie były pustymi słowami.

Komentarze są do Wasze dyspozycji, z przyjemnością odpowiem na Wasze pytania, które również mogą okazać się pomocne przy tworzeniu recenzji sprzętu jak i systemu.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu