Świat

Byłem w tajwańskim sklepie Xiaomi. Spodziewałem się czegoś więcej

Tomasz Popielarczyk
Byłem w tajwańskim sklepie Xiaomi. Spodziewałem się czegoś więcej
33

Xiaomi to w Polsce ciągle marka egzotyczna. Rozwijająca się z prędkością światła chińska firma ma jednak dużo do zaoferowania potencjalnemu klientowi znad Wisły. Korzystając z okazji, odwiedziłem jej tajwański sklep z nadzieją, że poczuję ten fenomen, który jest przyczyną windowania kolejnych rekord...

Xiaomi to w Polsce ciągle marka egzotyczna. Rozwijająca się z prędkością światła chińska firma ma jednak dużo do zaoferowania potencjalnemu klientowi znad Wisły. Korzystając z okazji, odwiedziłem jej tajwański sklep z nadzieją, że poczuję ten fenomen, który jest przyczyną windowania kolejnych rekordów sprzedaży.

Sklep Xiaomi mieści się mniej więcej w centralnej części Taipei. Nie spodziewałem się jednak tego, co zobaczyłem. Zamiast przestronnego, oszklonego salonu, jakimi dziś mogą się poszczycić największe marki trafiłem do ciasnego, starego budynku. O obecności Xiaomi świadczyło jedynie wielkie logo "Mi" na jednej ze ścian oraz malutka tabliczka tuż nad wejściem, która kierowała na drugie piętro.

Wnętrze, jak możecie zobaczyć na zdjęciach, na pierwszy rzut oka przypomina większość miejsc tego typu. Stoły ze smartfonami i tabletami przymocowanymi do mechanizmów zabezpieczających, a wokół można było znaleźć ogrom akcesoriów - powerbanków, etui i im podobnych (a także bardzo szeroki wybór maskotek Mitu - znaku rozpoznawczego marki). Była nawet sekcja poświęcona społeczności skupionej wokół Xiaomi oraz MIUI, a tam masa zdjęć, autorskich prac i im podobnych projektów.

Przy kasach tłumy. Co ciekawe, prawie tak samo duża kolejka do ulokowanego prostopadle okienka składania reklamacji i zgłaszania napraw gwarancyjnych. Nieco dalej malutki pokoik, gdzie do telewizora Xiaomi podłączona była przystawka z Androidem Xiaomi, obok stał nawilżacz powietrza Xiaomi, router Xiaomi, kamerka Xiaomi i inteligentna lampka - oczywiście również Xiaomi. Na stoliku nieopodal leżały natomiast dwa gamepady - wiadomo z jakim logo. Nic by nie było w tym nadzwyczajnego, gdyby nie kompletny brak osoby, która byłaby w stanie te produkty zarekomendować. Prawdę powiedziawszy to w całym sklepie było czterech pracowników, którzy w większości byli pochłonięci sprzedażą. Nikt się nawet nie trudził pomaganiu niezdecydowanym klientom. Mimo, że stworzono ku temu świetne okoliczności: stolik, przy którym można było usiąść i porozmawiać, a nawet ogólnodostępny ekspres do kawy.

Myślę, że wynika to ze specyfiki klienta sklepu Xiaomi. Przychodzą tutaj osoby, które już wiedzą, czego chcą. Nie spędziłem co prawda w sklepie całego dnia, żeby się o tym dobitnie przekonać. W ciągu tych kilkudziesięciu minut wyraźnie było jednak widać, że zdecydowana większość klientów kierowała się prosto do kas i nie zajmowała wystawionymi produktami.

Te zresztą nie były w najlepszym stanie. Smartfony ledwo trzymały się magnesowych uchwytów, pady pozbawiono bateriii, a przystawki telewizyjnej nawet nie skonfigurowano. Trudno mi powiedzieć z czego to wynika. Zwykłe niedbalstwo? A może brak rąk do pracy? Dodam, że w sklepie byłem w południe - a więc teoria, że przewinął się już tutaj tabun klientów odpada (co nie znaczy oczywiście, że było ich mało).

Tym, co na pewno rzuca się w oczy w sklepie są niskie ceny. Najdroższe urządzenie, przy bezpośrednim przeliczeniu na złotówki, kosztowało tutaj ok. 1,4 tys. złotych. Opaskę MiBand mogliśmy mieć już za ok. 40 złotych. A świetnie wykonaną maskotkę - za zaledwie symboliczne 20 zł. Nie ulega wątpliwości, że polityka cenowa leży u podstaw sukcesu tej firmy.

Samych urządzeń nikomu przedstawiać nie trzeba. W salonie były dostępne najpopularniejsze, stanowiące obecnie trzon oferty firmy modele, jak tablet MiPad z Tegrą K1 (najbardziej przypadł mi do gustu, a przy tym kosztował ok. 600 zł) czy topowe MI4 oraz MiNote  i MiNote Pro. To kawał solidnej technologii i czuć duży dysonans, gdy się patrzy na wykonanie tych urządzeń, sposób (i płynność) działania, a następnie zestawia z umieszczoną na plakietce obok ceną. Byłem też pod dużym wrażeniem najnowszego MIUI. Swoją przygodę z tą modyfikacją Androida zakończyłem kilka lat temu (choć potem przez długi czas korzystałem jeszcze z launchera MiHome - również od Xiaomi), więc nie byłem do końca świadomy postępu, jaki się tutaj dokonał. Interfejs, w mojej opinii, bije na głowę większość nakładek, jak HTC Sense, TouchWiz czy LG UX. Jest ładnie, intuicyjnie, a przy tym prosto i pastelowo (miejscami wręcz cukierkowo, ale to jedna z typowych cech MIUI).

Mimo tych wszystkich urządzeń, niskich cen i szerokiego portfolio nie mogę się oprzeć lekkiemu rozczarowaniu. Sklep Xiaomi ani trochę nie przypominał miejsca, gdzie sprzedaje się sprzęt premium. Może pierwsze wrażenie takie było, ale w miarę upływu spędzonego tutaj czasu, czar pryskał. Wychodząc, miałem wrażenie, że odwiedziłem miejsce, gdzie sprzedaje się masowo sprzęt w niskich cenach dla każdego. To tak, jakby któryś z polskich b-brandów otworzył sobie właśnie salonik i przestał o niego dbać, bo i tak sprzedawałby codziennie tysiące urządzeń (a Xiaomi sprzedaje, co natomiast w przypadku tego hipotetycznego b-branda nie jest wcale oczywiste). I uprzedzając komentarze - nie jest to wcale specyfika wszystkich tutejszych sklepów z elektroniką.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu