Felietony

Bez telefonu jak bez ręki. Obama też tak ma

Maciej Sikorski

Fan nowych technologii, ale nie gadżeciarz. Zainte...

21

Kilka dni temu pisałem o fizycznym aspekcie zmian wywołanych smartfonową rewolucją, a szerzej przywiązaniem do sprzętu mobilnego i komórek (przecież działo się to jeszcze przed erą inteligentnych telefonów). Teraz słów kilka o psychologiczniej stronie problemu. Wiele osób stwierdzi pewnie, że proble...

Kilka dni temu pisałem o fizycznym aspekcie zmian wywołanych smartfonową rewolucją, a szerzej przywiązaniem do sprzętu mobilnego i komórek (przecież działo się to jeszcze przed erą inteligentnych telefonów). Teraz słów kilka o psychologiczniej stronie problemu. Wiele osób stwierdzi pewnie, że problemu nie ma albo, że to zjawisko, z którym nie może sobie poradzić nikła część społeczeństwa. W jej szeregach znajdziemy np. prezydenta Obamę.

Pod koniec ubiegłego tygodnia znalazłem się w innym mieście bez telefonu. Przemieściłem się zaledwie na kilka godzin i nie był to drugi kraniec Polski. Dekadę temu pewnie nie zauważyłbym, że nie mam przy sobie telefonu. Może nawet celowo zostawiłbym go w domu. Dzisiaj ręce pocą się na myśl, że komórka leży na stole w mieszkaniu oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów. Zaznaczę przy tym, iż nie jestem człowiekiem, który korzysta ze smartfonu przez pół dnia – nadal jest to dla mnie przede wszystkim sprzęt służący do komunikacji. Raz na jakiś czas korzystam z innych funkcji, ale trudno mnie uznać za oddanego fana tych nowinek. Mimo to…

Mimo to, umysł przez kilka godzin tworzył na siłę problemy związane z brakiem komórki w kieszeni. Okazało się, że może mnie spotkać masa kłopotów, których rozwiązanie ułatwi smartfon lub inny sprzęt mobilny umożliwiający komunikację, wyszukiwanie danych czy nawigację. Coś się wydarzyło, telefon był mi faktycznie potrzebny? Nie. Ani razu. Dotarłem na miejsce, wszystko załatwiłem, wróciłem do domu, a telefon leżał na stole i nie było na nim wiadomości od kilkudziesięciu osób, które musiały się ze mną skontaktować przez te pół dnia. Świat się nie zawalił.

Niektórzy będą się pewnie śmiać i w pełni to rozumiem, bo opisuję tu zdecydowanie problem ludzi pierwszego świata. Podejrzewam jednak, że nie tylko ja wracam do domu po komórkę, gdy po wyjściu z bloku uświadomię sobie, że kieszenie są puste. Nie tylko ja sprawdzam jej obecność po wyjściu z kina, restauracji, od znajomych. Dodatkowa kończyna, która potrafi do siebie przywiązać. W Sieci krąży teraz film prezentujący owo przywiązanie w wykonaniu prezydenta USA:

Obama pewnie nie byłby odcięty od źródeł informacji, gdyby jego telefon został w gabinecie czy na szafce nocnej przy łóżku. Telefony mają pracownicy administracji, "prawe i lewe ręki". W helikopterze, samolocie, samochodach prezydenta znajdują się systemy łączności, dzięki którym dowiedziałby się o naprawdę ważnych problemach. Zabrał jednak telefon będący dodatkową kończyną. A nuż małżonka wyślę wiadomość, żeby kupił cytryny. Albo córka zadzwoni z informacją, że tęskni. Ewentualnie nie dostanie tego dnia dowcipu rozsyłanego przez operatora…

Zagadnienie z jednej strony śmieszne, z drugiej trochę przerażające. Zwłaszcza dla osoby, która pamięta czasy "przed komórkami". Opuszczało się dom na cały dzień/noc i człowiek świetnie sobie radził bez telefonu. Ba, można było wytrzymać kilka tygodni wakacji bez dostępu do Internetu oraz łączności telefonicznej. Dzisiaj ktoś mógłby uznać to za spory wyczyn albo bawet formę ascetyzmu. Zmiana zaszła stosunkowo szybko i płynnie, nie była potrzebna wymiana pokolenia lub dwóch, by wszystko właściwie zadziałało. Zastanawiam się przy tym, jak reagowałbym na brak telefonu, gdybym nie pamiętał, że w połowie poprzedniej dekady świetnie sobie radziłem bez tego urządzenia, gdybym nie znał takiej rzeczywistości? Aż strach się bać...

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

Smartfonkomórka