Gry

Badamy Steam Controller – część I

Grzegorz Marczak
Badamy Steam Controller – część I
24

Tekst autorstwa dr digital_cormac z zaprzyjaźnionego z Antyweb serwisu grastroskopia.pl Jakiś czas temu, amerykańska firma Valve Corporation idąc z duchem czasów, postanowiła ułatwić życie tym pecetowym graczom, którzy woleliby oddawać się swojej ulubionej rozrywce leżąc na kanapach przed telewiz...

Tekst autorstwa dr digital_cormac z zaprzyjaźnionego z Antyweb serwisu grastroskopia.pl

Jakiś czas temu, amerykańska firma Valve Corporation idąc z duchem czasów, postanowiła ułatwić życie tym pecetowym graczom, którzy woleliby oddawać się swojej ulubionej rozrywce leżąc na kanapach przed telewizorami, zamiast garbić się przy biurkach nad klawiaturą i myszą. Pomysł był jednakowoż prosty co karkołomny – stworzyć pecetowo-konsolową hybrydę, zamkniętą w małej, estetycznej obudowie, posiadającą własny system operacyjny oraz dedykowany kontroler. Całość rzecz jasna miała współpracować z platformą Steam i być swego rodzaju pecetowym odpowiednikiem konsol najnowszej generacji, nie ustępując im ani na jotę wygodą obsługi i bijąc na łeb na szyje ilością pozycji dostępnych w steamowej bazie gier.

Jak się szybko okazało, pomysł nie był wcale prosty w realizacji. Po pierwszych, buńczucznych zapowiedziach o Steam Machines zrobiło się na dłuższy czas cicho. Szeroko rozumiany „Internet” stwierdził nawet, że projekt umarł lub utknął w martwym punkcie, co moim zdaniem nie było (lub nie jest) wcale dalekie od prawdy, bowiem rynek konsolowego hardware'u jest w obecnej chwili całkowicie nasycony (jeżeli nie przesycony), a kolejny gracz przy stole jest w zasadzie całkowicie zbędny.

Osobiście nigdy nie byłem zwolennikiem robienia z peceta jakiegokolwiek tworu konsolopodobnego. Pecet to pecet. Od zarania dziejów był jaki był i jest mi z tym bardzo dobrze. Jednakże z drugiej strony, jako użytkownik konsol, zawsze doceniałem prosty fakt, że nie ma to jak rozwalić się wygodnie na kanapie, przed telewizorkiem i dzierżąc w ręce pada oddawać się zabawie w sposób bardziej, hmmm…. hedonistyczny. Dlatego właśnie, spośród trzech głównych urządzeń ekoststemu Valve (Steam Machines, Steam Controller i Steam Link), najbardziej zainteresował mnie sam gamepad.

Dziś będzie właśnie o kontrolerze.

Urządzenie zakupiłem w systemie Steam. Wprawdzie Valve ma podpisaną umowę dystrybucyjną z kilkoma większymi i bardziej znanymi sklepami ze sprzętem dla graczy, lecz niestety żaden z nich nie znajduje się na terytorium naszego pięknego kraju. Pomyślałem więc, że skoro i tak musiałbym kupować kontroler np. w Niemczech, to już wolę zapukać do samego źródła.

Zakupu dokonałem 11 Listopada z myślą, że urządzenie powinno dotrzeć do mnie na święta. Zaraz po dokonaniu zakupu zobaczyłem jednak, że przewidywany czas wysyłki został ustalony przez system na dzień 9 Grudnia. Troszkę się podłamałem, ponieważ niecałe 2 tygodnie to nieco za mało na fracht z USA. Na całe szczęście data ta była ustalona raczej na wyrost, bo już 23 Listopada paczka została zarejestrowana w systemie przewoźnika. Co ciekawe, miejscem nadania była Holandia. Nie mam pojęcia, czy paczka faktycznie została wysłana z USA i dopiero w Holandii zarejestrowana w systemie GLS, czy też Valve posiada swój hub transportowy na Europę właśnie w Holandii i stamtąd od razu startują paczki do państw europejskich. Nieważne. Summa sumarum dnia 30 listopada, paczka znalazła się pod moim adresem, co daje nam niecałe 3 tygodnie realizacji. Całkiem nieźle.

Przejdźmy zatem do konkretów. Gamepad zapakowany został bardzo solidnie i estetycznie. Po zdjęciu papieru pakunkowego naszym oczom ukazuje się ładne pudełko owinięte banderolą ze zdjęciem produktu.

W porównaniu do plastikowych blistrów, w które pakuje swoje gamepady konkurencja, wypada więc bardzo pozytywnie. Po zsunięciu banderoli i rozcięciu plomby, naszym oczom ukazuje się wnętrze pudełka, w którym na pierwszym planie znajduje się samo urządzenie, zgrabnie umieszczone w dopasowanej do jego kształtu kartonowej wytłoczce. Po wyjęciu samego pada, zauważamy znajdujący się pod spodem komplet baterii (w moim przypadku „Duracell”) oraz bezprzewodowy nadajnik USB. Ok, grzebiemy dalej. Gdy opróżnimy już pudełko z kartonowej wytłoczki, znajdujemy pod spodem komplet instrukcji, oraz zapakowany w kartonowy prostokąt zestaw do podłączenia wcześniej wymienionego nadajnika. Jest to najzwyklejszy kabel USB wraz z bazą do podłączenia, mogący służyć jako przedłużka.

Całość kompletu, który znajdziemy wewnątrz pudełka wygląda więc tak:

Zajmijmy się teraz tym, co interesuje nas najbardziej, czyli samym padem. Pierwsze wrażenie jest nieco dziwne. Gdy weźmiemy nasze cacko do rąk, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że zostało wykonane z materiałów gorszych niż u konkurencji. Konkretnie chodzi o sam plastik. Wydaje się taki nieco...hmmmm, powiedzmy, że nieco trąci chińszczyzną. Nie zrozumcie mnie źle, z tworzywem jest wszystko ok, nigdzie nie zauważyłem jakichś nadlewek, braków czy innych niedoróbek. Po prostu pierwsze wrażenie wizualno-czuciowe jest słabe. Po części jest to wynikiem braku zamontowanych baterii, przez co mała waga pada potęguje wrażenie braku solidności wykonania. Na całe szczęście wrażenie to szybko mija, a po zamontowaniu baterii waga urządzenia staje się całkiem spora, przewyższając nawet konkurencję, co daje poczucie trzymania w rękach naprawdę solidnego urządzenia. Należy również dodać, iż na tabliczce znamionowej pada zostało jasno napisane „Assembled in USA”, co oznacza, że został on poskładany z części w Stanach Zjednoczonych.

Gamepad zasilany jest dwoma bateriami typu AA (bez skojarzeń) umieszczanymi w rączkach kontrolera. Po zdjęciu tylnej klapki, (poprzez przesunięcie zgrabnego sprężynowego suwaczka - żadnego podważania czy odrywania), zakładamy baterie w zatrzaski znajdujące się w otworach rączek. Wyjmowanie zużytych ogniw jest równie proste. Naciskamy na znajdujący się przy każdym otworze przycisk, bateria wysuwa się ze swojej niszy, po czy możemy ją bezproblemowo wymienić.

Wspomniałem wcześniej o odczuciach dotykowych. Jedną z pierwszych rzeczy rzucających się w oczy jest fakt, że urządzenie leży w rękach z w zupełnie inny sposób niż ten, do jakiego przywykliśmy dotychczas. Pad bowiem wyprofilowany jest odwrotnie niż jego bracia ze stajni M$ czy Sony. Uchwyty na których ułożone są dłonie podgięte są lekko ku górze, a profil ten ma za zadanie wymusić odpowiedni kąt pod jakim kciuki opierają się na gładzikach. Po kilku godzinach gry układ dłoni staje się jednak całkowicie naturalny, a gracz przestaje zauważać jakikolwiek dyskomfort.

Pora na gałeczkę i przyciski. Pad został wyposażony w sumie w 18 fizycznych przycisków (dodatkowe możemy sobie dokonfigurować na samych gładzikach, ale o tym później). Na przodzie mamy do dyspozycji 10 (wraz z przyciskami sterującymi, oraz tymi znajdującymi się pod gałką i gładzikami). Pod palcami wskazującymi mamy ich 6 (spusty posiadają bowiem podwójną funkcję – analogu z końcowym przyciskiem cyfrowym), a pod spodem znajdują się tzw gripy, czyli dwa przyciski cyfrowe sterowane ściśnięciem palców trzymających za uchwyty boczne pada. Należy tutaj zaznaczyć, że Valve zdecydowało się na zastosowanie dwóch rodzajów styków pod przyciskami– są to mikrowyłączniki oraz standardowe gumowe grzybki, rozmieszczone w zależności od funkcji przycisku. Pod gałką, gładzikami, górnymi spustami i gripami znajdują się mikrowyłączniki, a pod resztą miękkie, gumowe grzybki. Niezależnie od typu styku, prawie wszystkie przyciski są wygodne i łatwo dostępne. Napisałem „prawie”, ponieważ ich główna czwórka czyli ABXY, została przesunięta dość mocno w lewo, z powodu wielkości prawego gładzika, co może sprawiać trudność przy grze ludziom o małych dłoniach. Dodatkowo należy zaznaczyć, iż są one nieco mniejsze niż u konkurencji.

Gałeczka ma nieco mniejszy wychył niż jej odpowiednik z Microsoftu lub Sony, nie zauważyłem jednak jakiegokolwiek problemu z tym związanego. Pokryta jest perforowaną na krawędziach gumą, która idealnie trzyma się kciuka.

Przejdźmy teraz do sedna sprawy czyli gładzików. W zasadzie wygląd zewnętrzny jest tak prosty, że nie ma o czym pisać. Są to dwie płaskie okrągłe podkładki pod kciuki, wykonane z bardzo podobnego tworzywa jak sam gamepad. Każdy z nich możemy dodatkowo nacisnąć, uruchamiając tym samym znajdujące się pod nimi przyciski. Gładziki działają bardzo podobnie do tych w notebookach i są bardzo, ale to bardzo czułe oraz dokładne. Nie było by w nich nic specjalnego gdyby nie fakt, że możemy je konfigurować na wiele rozmaitych sposobów. Nie chcę się tu specjalnie rozpisywać na temat konfiguracji, ponieważ to materiał na cały, duży artykuł, wspomnę jedynie pokrótce, iż możemy je ustawić w trybie myszy, trackballa, gałki analogowej, przycisków, możemy definiować dwukliki itp., itd. Możliwości jest co niemiara i naprawdę każdy gracz może dostosować je do własnych, najbardziej nawet perwersyjnych upodobań :)

Nadeszła pora na ostatnią funkcjonalność, która z całą pewnością jest „Czarnym Koniem Zawodów”. Mowa o umieszczonym w padzie żyroskopie. Czym on w zasadzie jest? To sprytne urządzenie, potrafiące odczytać ruchy przesunięcia oraz obrotu całego pada. Podobną funkcjonalność zastosowano w padach DS4 oraz w Playstation Vita, lecz zapewniam Was, że tamte nie umywają się nawet do rozwiązania Valve. Precyzja z jaką odczytywany jest nawet najmniejszy ruch padem kładzie na kolana! Dodatkowo ruch ten jest w bardzo inteligentny sposób filtrowany, co niweluje wszelkiego rodzaju zrywy, zacięcia, niedoskonałości itd. Dodatkowo jest on niesamowicie płynny, dokładny i przede wszystkim wydaje się całkowicie naturalny. Dosłownie po minucie gry przestajemy zauważać różnicę pomiędzy tym co robią dłonie, a tym co dzieje się na ekranie.

Dokładny opis żyroskopu, jego konfiguracji i wrażeń płynących z gry przy jego użyciu, postaram się umieścić w kolejnym artykule (będzie też wideo, a jak!). Jako zachętę napiszę tylko, że przez wszystkie lata gry na rozmaitych padach nie udawało mi się zakładać headshotów korzystając z gałeczek w jakikolwiek sposób. Tutaj nie sprawia to najmniejszego problemu – ustawiam widok mniej więcej na wroga, włączam żyroskop do przycelowania i już wielka krwawa plama z jego mózgu ląduje na ścianie. Cud miód i orzeszki :)

Podsumowując, zakup kontrolera od Valve za 270zł (samo urządzenie kosztuje tyle samo co kontrolery do PS4 czy XBONE, niestety należy doliczyć koszt przesyłki) okazał się jak na razie strzałem w dziesiątkę. Oczywiście nie ograłem jeszcze wszystkiego, nie sprawdziłem wielu aspektów, ale jak na początek, jestem bardziej niż zadowolony.

To chyba wszystko na dziś. Jeżeli macie jakieś pytania, zadawajcie je w komentarzach. Postaram się w miarę możliwości udzielić wszelkich odpowiedzi.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu